24 września 2014

rozdział 3

  Impreza u Harrisa rzeczywiście różniła się od zwykłych domówek,na których bywała dotychczas Chantel. W Sydney polegały  one na tym,że ludzie spotykali się w jakimś przypadkokowym domu,który akurat był wolny,a jeżeli starczyło im czasu pomiędzy paleniem,piciem,a całowaniem  rozmawiali,albo tańczyli. Nie było kelnerów,ani DJ'a. Sami wybierali muzykę i najczęściej robili zrzutę na jakieś niedobre,tanie jedzenie. Chodziło o dobrą zabawę,nikt nawet nie zawracał sobie głowy jakimiś sprawami organizacyjnymi. Jednak to przyjęcie było zupełnie inne. Chantel zrozumiała to kiedy ktoś poprosił ją o pokazanie zaproszenia, które było jedyną przepustką do przekroczenia bramy. Pogratulowała sobie w duchu,że nie wyrzuciła go,ani nie zgubiła.
  Na wchodzących gości czekały sztucznie uśmiechnięte dziewczyny z tacami, na których ustawione były kieliszki z szampanem. Przed willą Will'a rozpościerał się ogromny plac,który wypełniało coraz więcej osób. Obok gigantycznego basenu,ustawione były liczne podesty do tańczenia, oraz stanowisko DJ'a,który zaczynał rozkręcać imprezę. Wszystko zostało bardzo starannie przygotowane,a wokół zebranych cały czas kręciła się obsługa spełniająca każde życzenie gościa. Chantel szybko oceniła,że wszystkie dziewczyny są ubrane według zasady: 'Im krócej tym lepiej'.
  Razem z Kim i Rose porozmawiały chwile z ludźmi ze szkoły i przetańczyły kilka kawałków. Nagle obydwie zniknęły gdzieś w tłumie tańczących,a Jennifer mrucząc coś niezrozumiałego weszła do domu. Chantel wzruszyła ramionami i zabrała kolejną margrite z tacy. Czuła jak alkohol zaczynał na nią działać. Przyjemne ciepło dodawało jej odwagi, sprawiało,że czuła się wolna i bardziej niż zwykle wyluzowana. Zatańczyła kilka tańców z przypadkowymi partnerami, po czym opadła zmęczona na najbliższą wolną ławkę.
–Och Chantel. Witaj ty piękna,wyjątkowa dziewczyno- wybełkotał Carter Black, znany też jako największy dupek i najgorszy podrywacz pod słońcem. Objął jej ramieniem, po czym podał jej kieliszek.
-Witaj Carter, ty obleśny niepoprawny romantyku-Chan bez zastanowienia wypiła płyn do dna,krzywiąc się lekko.Black uśmiechnął się do niej i pogłaskał po policzku. Sądząc po jego wyglądzie i zachowaniu wypił już trochę za dużo.
-Wiesz, zawsze podobało mi się twoje imię. Jest takie kuszące i seksowne,a równocześnie tajemnicze.
Chantel mimowolnie wybuchnęła śmiechem.
-Doprawdy? Jakoś nigdy nie zwróciłam na to uwagi.
Carter spojrzał na nią z wyrzutem. Z głośników wydobyły się pierwsze takty 'Niggas in Paris',co spowodowało niespodziewane ożywienie u jej towarzysza. Wstał chwiejąc się lekko.
- To moja ulubiona piosenka! Idziemy tańczyć.
Nie czekając na zgodę pociągnął ją za rękę w stronę tłumu tańczącego na podeście przy basenie. Poruszali się chwile w rytm muzyki i już chciała przyznać,że jest niezłym tancerzem,kiedy przesunął ręce na jej tyłek.
-Carter ogarnij się,ok?-odepchnęła go
-Och Chan wiem,że też tego chcesz-wymruczał jej do ucha.
-Zjebało cię?
-Więc udajemy niedostępną,tak?-popatrzył na nią kpiąco.
-Nikogo nie udaję idioto.
-Będziesz tego żałowała-krzyknął w jej stronę kiedy się oddalała.
Z pewnością.
  Zdenerwowana całą sytuacją wróciła do willi,mając nadzieję na znalezienie przyjaciółek. Nigdzie nie mogła ich dostrzec,ale Lily,jedna ze szkolnych czirliderek wskazała jej pokój, w którym ostatnio widziała Jennifer.
  Chantel zapukała chicho,a nie słysząc żadnej odpowiedzi weszła do środka. Znajdowała się w dużej,ciemnej sypialni, z której dochodziły dwuznaczne odgłosy. Para na łóżku zupełnie nie zwróciła na nią uwagi. Już miała wyjść, kiedy coś przykuło jej wzrok. Mała torebeczka od Gucciego i kremowa sukienka leżały niedbale rzucone obok łóżka. Nie miała wątpliwości,że to rzeczy Jennifer.
-Nie wiedziałem,że Chantel ma taką ładną przyjaciółkę.
Stanęła jak wryta. Wszędzie rozpoznałaby ten głos. Bo należał do jej brata. Zasłoniła sobie ręką usta,żeby nie wydać z siebie jakiegoś niekontrolowanego dźwięku i ostrożnie zamknęła drzwi.Dziewczyna na łóżku zachichotała,a po chwili Chantel usłyszała dźwięk pocałunków. Zaczęło jej się zbierać na wymioty. Po omacku spróbowała znaleźć włącznik światła.
-A ona nigdy nie przedstawiła mi swojego seksownego brata-powiedziała Jenifer głosem jeszcze bardziej piskliwym niż zazwyczaj.
Chantel włączyła światło,a na jej widok para na łóżku niemal odskoczyła od siebie.
-Jak widać świetnie daliście sobie radę bez mojej pomocy.
  Jennifer piszcząc naciągnęła na siebie koc,a Calum gapił się na nią z głupią miną. Zwalczyła w sobie pokusę walnięcia go czymś twardym w ten głupi łeb. Posłała jadowite spojrzenie Jennifer, zabrała sukienkę z podłogi i wybiegła z pokoju. Była wściekła.
Calum i Jennifer? Że co kurwa? I co on w ogóle robi na tej imprezie?
-Chantel!
Niechętnie odwróciła się i zobaczyła Matta,chłopaka Jennifer.
Uroczo
- Nie widziałaś może gdzieś Jenny? Miała wrócić za pięć minut,a nie ma jej od...
-Chyba lepiej bawi się bez ciebie-przerwała mu.-Ale może sam sprawdź.
Podała mu sukienkę i zostawiła zupełnie zdezorientowanego na środku korytarza.
Hej! Więc po baaaardzo długiej przerwie mamy kolejny rozdział. Jak pewnie zauważyliście jest bardzo krótki i pisany tylko z jednej perspektywy. Chciałabym,żebyście napisali w komentarzu czy chcecie czytać dalej moje ff,bo zastanawiam się nad jego zawieszeniem. Chodzi o to,że dostaję naprawdę mało komentarzy mimo tego,że wyświetleń wciąż przybywa,dlatego zaczynam się zastanawiać czy to ma sens. Dlatego to kiedy i czy w ogóle ukaże się kolejny rozdział zależy od Was!
Chciałabym Was również powiadomić,że fanfiction ma swojego wattpada,a o to link: klik
Buziaki pats (@localhemmo)

26 sierpnia 2014

rozdział 2

      Chantel siedziała na zajęciach z trygonometrii i patrząc na zegar odliczała minuty do dzwonka. Nienawidziła tego przedmiotu. Profesor Sprinkle pisał jakieś niezrozumiałe wzory na tablicy i tłumaczył je stojąc tyłem do klasy. Dawało to raczej marny rezultat. Kiedy wreszcie usłyszała upragniony dźwięk niemal wybiegła z klasy. Zaczynała się przerwa na lunch,więc tłum przy wyjściu ze szkoły był większy niż normalnie. Uczniowie chcieli skorzystać z ładnej pogody. Chantel spotkała po drodze Kim oraz Jennifer i razem ruszyły do miejsca,które zawsze zajmowały.
     Przy stoliku ku ich wielkim zaskoczeniu siedziały trzy dziewczyny. Zapewne pierwszoroczniaki. Nic takiego nie miało miejsca w przeszłości. Każdy wiedział,że to 'ich stolik'. Kim zmierzyła ich wzrokiem i położyła tacę z jedzeniem tam gdzie zwykle.
Nie zauważyłyście,że to nasz stolik? - rzuciła opryskliwie Jennifer.
Pierwszoroczniaczki spojrzały na siebie, ale nie ruszyły się z miejsca. Jedna z nich - niska,chuda o rudawych włosach widocznie zbierała się w sobie,żeby coś im odpowiedzieć.
- Nigdzie nie jest zabronione tu siadać-zauważyła błyskotliwie po chwili. Kim prychnęła.
Naprawdę?- zapytała udając niedowierzanie.- Zaraz będzie tak napisane na twojej łepetynie.
Dwie koleżanki rudowłosej uznały, że Kim nie żartuje i dały do zrozumienia szefowej grupy,że czas się wycofać. Zaczęły zbierać swoje rzeczy i prawie uciekły. Po chwili wahania ruda dołączyła do nich, rzucając dziwne spojrzenia przez ramie.
Trochę chamsko - zauważyła Chan kiedy usiadły.
No jasne. Głupie smarkule - mruknęła Jennifer. Chantel nie traciła czasu na wyjaśnianie, że chodziło jej o zachowanie przyjaciółek w stosunku do pierwszaków. Jennifer Ingram łagodnie mówiąc nie była inteligentną osobą. Liczyło się dla niej jedynie to co najmodniejsze, najładniejsze i najdroższe. Miała wysokie mniemanie o sobie i stale zadzierała nosa, a przy tym nie miała ani krzty poczucia humoru. Chan nigdy za nią nie przepadała.
Przepraszam za spóźnienie. Coś mnie ominęło?- do stolika dosiadła się Rose Connor.
Bardzo ładna brunetka, o promiennym uśmiechu. Każdy uważał, że jest słodka.
Rose i Jennifer były przyjaciółkami Kim, a Chantel dołączyła się do ich paczki. Przyzwyczaiła się do tego,że jej przyjaciółki były znane i lubiane w szkole. Wiedziała,że dużo dziewczyn jej tego zazdrości, że od razu po przeprowadzce dołączyła do najbardziej znanej grupki w szkole.
Nic specjalnego poza tym, że jakieś trzy smarkule zajęły nasz teren- wyjaśniła Jenny skubiąc widelcem sałatkę.
Może chciały się zaprzyjaźnić- roześmiała się serdecznie Rose. Jennifer przewróciła oczami.
Cholera co to jest?- Chantel dłubała widelcem w czymś co przypominało filet z kurczaka.
-Ohydztwo- poparła ją Kim odsuwając od siebie talerz.
-Właśnie dlatego ja nie jem tego czegoś co nazywają tu lunchem- powiedziała wyniośle Jennifer. Chantel doskonale wiedziała o tym,że zawsze przynosi ze sobą do szkoły lunch z domu lub kupiony w pobliskim 'Just Sald'. Zaczęła się zastanawiać czy kiedykolwiek widziała, żeby Jenny jadła na lunch cokolwiek innego niż sałatkę
     Jej jakże ciekawe rozmyślania przerwał Will Harris. Czarujący blondyn ,gwiazda szkolnej drużyny footballu oraz przewodniczący samorządu szkolnego w jednym.
-Hej dziewczyny-puścił do nich oko.- Co tam? -zagadnął i wepchnął się między Jennifer, a Kim.
-Oh Will!- Jennifer ucałowała go w oba policzki ze sztucznym uśmiechem.- Jak miło cię widzieć. 
Chantel rozbawiła ta przesadna uprzejmość.
-Tak was również- Harris przeczesał dłonią swoje blond włosy postawione do góry. Po czym wyjął z plecaka cztery koperty.- A tu coś dla was mam- Trzymał w dłoni koperty, ale im ich nie podał. Przesuwał tylko wzrok z jednej na drugą jakby patrząc jakie wrażenie sprawiły na nich jego słowa. Chan zaczęła się zastanawiać czy czeka teraz na oklaski lub ukłony z ich strony. Stwierdziła,że to kolejny zadufany w sobie palant jakich tu nie brakowało.
-No więc,dasz nam to?-zapytała.
-Och. Tak oczywiście. Widzę,że ktoś tu jest bardzo niecierpliwy-uśmiechnął się do niej- I słusznie Chan. Bardzo słusznie.
Chantel całą siłą woli powstrzymała się od przewróceniem oczami. Wreszcie Will łaskawie wręczył każdej z nich kopertę. Chan otworzyła ją i zobaczyła zaproszenie na imprezę w piątek wieczorem w domu u Harrisów.
Zapowiada się nieźle-odezwała się Kim odkładając zaproszenie do kremowej koperty.
I tak będzie skarbie-mrugnął do niej,a ta lekko się zarumieniła - Tymczasem żegnam was drogie panie. I widzę was wszystkie w sobotę. Posłał im całusa i odszedł.
Jestem taka podjarana - pisnęła Jenny kiedy William odszedł na bezpiecznie daleką odległość.
Będzie nieziemsko - przytaknęła Kim.
Racja u Harrisów zawsze coś się dzieję - dodała Rose
Chantel jako jedyna się nie odzywała. Nigdy nie była na imprezie u Willa Harrisa. Słuchała więc nieco znudzona jak to będzie świetnie i wspaniale w sobotę.


     Po zajęciach Kim podrzuciła ją do domu. Wkurzało ją, że ojciec nie chce kupić jej samochodu chociaż od dawna miała prawo jazdy. Calum oczywiście miał swój wóz co Chan uważała za jasny przejaw niesprawiedliwości. Dom jak zwykle był pusty. Ojciec ostatnio wracał coraz później, a Cal pewnie włóczył się gdzieś z kolegami. Dziewczyna przypomniała sobie tego uroczego blondyna. 'Od kiedy jej brat ma takich przystojnych kolegów?'Szybko odrzuciła jednak tą myśl od siebie Myślenie o chłopakach było teraz ostatnim zajęciem na jakie miała ochotę. 
     Skierowała się do kuchni i odgrzała w mikrofalówce lasagne. Zrobiła sobie herbatę i usiadła samotnie do stołu. Zdała sobie sprawę,że ostatnio wszystko co robi jest takie monotonne. Szkoła, przyjaciółki, dom. Zaczynało ją to już nudzić. 
Może sobota okaże się jakąś ciekawą odmianą?
Prawie podskoczyła ze strachu kiedy usłyszała dzwonek swojego telefonu.
-Halo?
-Chan kochana! Co tam u was słychać?- W słuchawce odezwał się piskliwy głos. Chantel była wściekła,że odebrała ten telefon. Margo to ostatnia osoba,z którą chciałaby teraz porozmawiać.
-W porządku - rzuciła oschle.
-Córeczko czy coś się stało?
-Czy mówiłam ci już,że nienawidzę jak mówisz na mnie córeczko?-rzuciła wściekła do telefonu -Margo nie jestem twoją córeczką.
-Szczegóły - odparała. Chantel pacnęła się w głowę. 'Czy na ziemi jest ktoś bardziej irytujący od tej kobiety?'- Jak się mają Cal i ojciec?
-Dobrze.
-Chantel nie lubie kiedy tak ze mną rozmawiasz. Jesteś na mnie zła?-zapytała niewinnie.
-Ja? Absolutnie skąd ci to przyszło do głowy?-dopiero po wypowiedzeniu słów zastanowiła się czy Margo jest na tyle inteligentna, żeby zrozumieć jej sarkazm.
-Chan...
-Nigdy ci nie wybacze, że ich zostawiłaś. Nie mówię o sobie, bo prawdę mówiąc jesteś mi obojętna. Ale Cal i ojciec? Jak mogłaś to zrobić?
-Histeryzujesz Chantel - głos w słuchawce zmienił się z wesołego w chłodny - Od dawna nie układało nam się z twoim ojcem.
-Och no tak. Odkąd znalazł cię w łóżku ze swoim kumplem faktycznie miało prawo wam się nie układać.
-Chantel do cholery przestań się na mnie wyżywać. Chyba jesteś za młoda na prawienie mi morałów. Rozwód był decyzją nas obojga,nie rozumiem dlaczego robisz mi nagle o to wyrzuty. To ty z ojcem wymyśliłaś przeprowadzkę do Stanów, na którą zresztą tak nalegałaś, więc teraz łaskawie powstrzymaj się od...
-Wiesz co Margo,nie mamy o czym rozmawiać - przerwała jej ostro Chantel .- Nie mam siły tego ciągnąć.
-Powiedz Calowi, że dzwoniłam.
Chan odłożyła słuchawkę bez odpowiedzi. Poczuła jak po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Wspomnienia z przeszłości znów do niej wróciły. Nie umiała się z nimi uporać. Nienawidziła tej kobiety z całych sił.
Matka Chan zmarła przy jej porodzie, a ojciec niedługo potem związał się z Margo Evans, dużo młodszą od siebie kobietą o okropnym charakterze. Owocem tego związku był Calum, który za co Chantel dziękowała Bogu był podobny do Margo tylko z wyglądu. 
Nigdy nie była dobrą matką, Calum'owi poświęcała bardzo mało czasu, a Chantel przeważnie zupełnie ją nie obchodziła. Wszystkie miłe wspomnienia z dzieciństwa zawdzięczali ojcu. Podczas kiedy on chodził z nimi na wesołe miasteczko, czy do kina Margo spotykała się ze swoimi przyjaciółkami całkowicie zapominając o rodzinie. Kiedy ojciec dowiedział się o jej romansie natychmiast zażądał rozwodu. W tym samym czasie dostał propozycję pracy w Nowym Yorku, z której natychmiast skorzystał. Calum bardzo to przeżył, wiedziała o tym. A Chantel nienawidziła kiedy jej braciszek cierpiał. I dlatego też nienawidziła tej suki Margo.
Płakała cicho  kiedy nagle zobaczyła,że ktoś bierze ją w ramiona.Cal. Nawet nie usłyszała kiedy wrócił do domu. Nie wiedziała ile czasu już tu spędził i czy słyszał jej rozmowę z macochą.
Calum mocno przytulił siostrę i otarł jej łzy z policzków.
-Wszystko będzie dobrze Chantel. Obiecuję.

***

Madison Robinns wrzuciła pieniądze do automatu i wybrała z panelu cappucino. Poczekała chwile po czym upiła łyk. Nie był to szczyt jej marzeń, ale przyzwyczaiła się do tego smaku. Piła to niemal codziennie od miesiąca. Pomyślała z utęsknieniem o podwójnym latte ze Starbucksa.
Weszła na piętro i skierowała się do sali na końcu korytarza. Cicho weszła do środka. Madison opadła zmęczona na krzesło i przyjrzała mu się. Wyglądał tak spokojnie podczas snu. Wszystko zaczęło się wreszcie układać. Odzyskiwał siły. Okropne siniaki z twarzy zniknęły. Kiedy przywieźli go tu miesiąc temu był niemal umierający. I ta krew wszędzie. Madison zamknęła na dłuższy czas oczy jakby chciała wypędzić to wspomnienie z pamięci. Wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała go po policzku. Drgnął niespokojnie i przewrócił się na drugi bok. Wzięła jego dłoń i złączyła ze sobą. Wyglądały tak ładnie razem.
-Co ty robisz Maddie?- Michael zbudził się i patrzył na nią zdziwiony. Kilka dni temu wreszcie przypomniał sobie kim jest dziewczyna. Szybko odsunęła dłoń.
-Eee nic- powiedziała zmieszana.- Wydawało mi się,że miałeś jakiś koszmar i chciałam ci jakoś no wiesz pomóc - skłamała.
-Nie miałem żadnego koszmaru.
-Pewnie nie pamiętasz. Wiesz te wszystkie leki - Madison machnęła lekceważąco ręką.- Jak się czujesz?
– Lepiej.- Popatrzył na nią i przez chwilę nikt się nie odzywał - Mówiłem ci już chyba,że nie musisz tu ze mną siedzieć cały czas. Niedługo mnie wypisują,więc to nie ma sensu.
- Wolę tu być w razie jakbyś czegoś potrzebował - uśmiechnęła się. Przestał na nią patrzeć.
Do sali wszedł lekarz w asyście czarnoskórej pielęgniarki.
Czy pani jest z rodziny?-zwrócił się do Madison
– Nie - odparł Micheal za nią.
– W takim razie musi pani na chwilę nas opuścić.
- Tak,tak oczywiście.- Madison pośpiesznie zabrała swoje rzeczy i wyszła z sali.
Usiadła na jednym z plastikowych krzeseł ustawionych na korytarzu. Spojrzała na zegarek 10.55 dawno powinna być w szkole, ale nie miała siły tam iść. Potrzebowała chwili, żeby się nad tym wszystkim zastanowić. Musiała ułożyć jakiś plan i wybić Mike'owi z głowy osoby,które nie zasługiwały na jego uwagę. Poszła do łazienki. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Miała przekrwione oczy i sińce pod oczami. Na kilometr było widać, że potrzebowała snu. Ochlapała twarz wodą, przeczesała długie kasztanowe włosy i wyszła z łazienki, po czym szybko opuściła budynek. Na dworze była piękna pogoda. Maddie włożyła czarne okulary RayBan.
Czas wrócić do rzeczywistości




hej kochani! Dzisiaj notka jest bardzo ważna także zachęcam do jej przeczytania.
 Jak widzicie wygląd bloga zupełnie się zmienił. Mam nadzieję, że teraz podoba się bardziej. To zasługa mojej kochanej @richcalum, która zajmuje się grafiką. Ale najważniejszą informacją jest to, że została zmieniona główna bohaterka. Domyślam się, że może wydawać się to dziwne, ale uznałam to za konieczne. Jeżeli chcecie więcej informacji na ten temat czekam na twitterze (@localhemmo). Możecie również pisać do  Karoliny (@richcalum).
Bardzo cieszy mnie to, że blog ma już 1000 wyświetleń, yaay. Mam nadzieję, że komentarzy do rozdziałów, także będzie przybywać. To naprawdę motywuje!  Koniecznie dajcie znać co myślicie o drugim rozdziale! 

patss

21 sierpnia 2014

rozdział 1

     Chantel zaklęła cicho słysząc dźwięk budzika. Przekręciła się na drugi bok i przez chwilę ignorowała irytującą muzykę. W końcu dała za wygraną, wygrzebała się z ciepłej pościeli i wyłączyła alarm. Wyjęła z szafy szorty oraz czarną bokserkę i zaspana powlokła się do łazienki. Wzięła prysznic, umyła zęby i zabrała się za makijaż.
- Chan do cholery,wyłaź z tej łazienki! Inni też mają potrzeby!- zawołał Calum waląc pięścią do drzwi.
Udała,że go nie słyszy i bez pośpiechu kontynuowała malowanie rzęs.
- Siedzisz tu od godziny!- jej brat się nie poddawał.
Daj mi jeszcze chwilę - odkrzyknęła.
Dokończyła makijaż i zajęła się upinaniem włosów. Wychodząc prawie potknęła się o Calum'a. Siedział na płytkach i wykonywał dziwne ruchy, które chyba uważał za jakiś seksowny taniec.
- Nareszcie. Mało brakowało, a..
- Nie chce znać szczegółów - przerwała mu Chantel i zeszła po schodach do kuchni.
- Dzień dobry - przywitała się z ojcem i usiadła na krześle przy stole.
- Witaj Chan. Masz ochotę na tosty?
- Jasne.
     Ojciec podał jej kawę i nałożył tosty. Zawsze w soboty to on przygotowywał śniadanie. Jedli w milczeniu. Po chwili dołączył do nich Calum i od razu zaczął pochłaniać jedną kanapkę za drugą. Zawsze zastanawiała się jakim cudem jej brat jedząc tyle może mieć tak idealną sylwetkę.
- Muszę zostać dzisiaj trochę dłużej w pracy - odezwał się ojciec.
- W sobotę? - wymamrotał Calum z pełnymi ustami.
- Niestety. Ostatnio mam tyle obowiązków,że nie mogę się wyrobić. Ale to chyba nie problem? Zostawię wam pieniądze na jakąś kolacje.
- Mhm, w porządku - zapewniła Chantel.
Podejrzewała,że to nie praca zajmuje mu tyle czasu,ale nie chciała wnikać w jego osobiste sprawy. Jeżeli będzie chciał, sam im powie o co chodzi. Dopiła swoje cappucino i wstała od stołu. Narzuciła na ramiona ulubioną kurtkę, którą kupiła jeszcze przed przeprowadzką.
- Wychodzę. Nie wiem o której wrócę - rzuciła i nie czekając na odpowiedź zamknęła za sobą drzwi.
     Wyszła na ulicę. Nie wiedziała dokąd idzie,ale lubiła spacerować po tym mieście. Nowy York. Musiała przyznać,że to miasto bardzo jej się spodobało. Chyba wolała je nawet bardziej od rodzinnego Sydney,z którym wiązało się tyle wspomnień.
Nie 
Obiecała sobie,że nie będzie do tego wracać.
Chantel poczekaj chwile! - dobiegło ją czyjeś wołanie. Odwróciła głowę i zobaczyła, że biegnie do niej Kim. Dziewczyna o niezwykłej urodzie, która w oczach wszystkich uchodziła za atrakcyjną. Miała idealną ,mleczną cerę, której Chan zawsze jej zazdrościła. Zmysłowe usta wspaniale komponowały się z dużymi orzechowymi oczami. Długie brązowe włosy z blond pasemkami falami opadały jej na twarz. Chantel poznała ją pierwszego dnia po przeprowadzce na zajęciach w szkole. Jako jedyna była tak serdecznie nastawiona do nowej osoby.
Hej Kim - uściskała przyjaciółkę.
Kochana! Jak dobrze cie widzieć, co za szczęście,że na ciebie wpadłam - paplała.- Jennifer totalnie mnie wystawiła. Nie masz może ochoty na małe zakupy?
Chantel widziała na czym polegają 'małe zakupy' z Kim. Minimum cztery godziny latania po sklepach bez chwili wytchnienia. Ale w tym momencie potrzebowała właśnie kogoś takiego jak ona.
- Jasne.


     Tak jak podejrzewała wróciła do domu po kilku godzinach. Jednak wspólnie spędzony czas z przyjaciółką znacznie poprawił jej humor. Była właśnie w trakcie przygotowania kolacji kiedy drzwi wejściowe z hukiem się otworzy
- Do dupy z tą pogodą- usłyszała głos Caluma. W korytarzu rozległy się odgłosy zdejmowania butów i kurtek. Po chwili do kuchni wszedł jej brat, nie był jednak sam. Obok niego szedł jakiś chłopak, którego Chan nigdy wcześniej nie widziała.
- Strasznie się rozpadało. Nienawidzę deszczu. Jeszcze podczas weekendu. Cholera. To najgorsze co może być kiedy chcesz spokojnie... A no tak wy się przecież nie znacie -uświadomił sobie nagle Calum kończąc swój bezsensowny wywód. Luke to jest moja irytująca siostrzyczka Chantel, Chan to mój kumpel Luke.
Cześć - chłopak wyciągnął do niej dłoń i uśmiechnął się. Musiała przyznać,że był bardzo przystojny. Wysoki blondyn o dużych niebieskich oczach,w których dostrzegła coś niezwykłego. Coś od czego przez dłuższy czas nie umiała, a może nie chciała oderwać wzroku. Był ubrany w czarne rurki i ciemny T-shirt,który uwydatniał mięśnie. Jego jasne włosy postawione lekko do góry, wyglądały idealnie - zmierzwione przez deszcz. Przez chwile miała ochotę ich dotknąć.
Uświadomiła sobie, że trochę za długo przygląda mu się bez słowa.
-Hej. Miło cię poznać - powiedziała szybko i uścisnęła jego dłoń.

* * *

     Ashton Irwin wysiadł ze swojego czarnego BMW i założył okulary przeciwsłoneczne. Zamknął samochód uśmiechając się szeroko. Zawsze miał dobry humor po szybkiej jeździe. Kochał ryzyko i niebezpieczeństwo.
     Skierował się do dużego nowoczesnego apartamentowca. Otworzył drzwi frontowym własnym kompletem kluczy. Lokaj powitał go szybkim skinieniem głowy. Wjechał windą na siódme piętro i zapukał do drzwi z numerem 54.
Dziesięć minut spóźnienia - mruknęła Caroline na powitanie, otwierając drzwi.
Pocałował ją w policzek i wszedł do środka. Skierował się do kuchni połączonej z ogromnym salonem umeblowanym według pomysłu jego dziewczyny. Odziedziczyła dobry gust po matce -znanym architekcie wnętrz. Wyjął z lodówki napój i położył się na kanapie.
No chodź tu - zawołał ją. Przyszła z obojętną miną i usiadła obok. Chodził z nią od roku i nadal podobała mu się tak samo jak w dniu, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Miała jasną karnacje, jasnoblond włosy i szaroniebieskie oczy. Zawsze zastanawiał się jak to możliwe,że jego dziewczyna o każdej porze dnia wygląda tak dobrze.
– Czy ciągle musisz nosić tą idiotyczną bandame? - zapytała i zaczęła ściągać mu ją z głowy.
– Zostaw - przytrzymał jej dłonie. - Lubię ją.
– A ja nie - mruknęła.
– Nie uważasz, że wyglądam w niej seksownie? - zapytał i przyciągnął ją do siebie.
– Ani trochę - mimowolnie się uśmiechnęła. Ashton zaczął ją łaskotać i po chwili oboje śmiali się jak małe dzieci.
- Uspokój się idioto - jęknęła po chwili zmęczona. Chłopak uśmiechnął się do niej promiennie.
- Byłeś dzisiaj u Mike'a?-zapytała poważnie po chwili.
Uśmiech natychmiast zniknął z jego twarzy. Nachmurzył się i trochę odsunął od Caroline. Dobry nastrój ulotnił się w mgnieniu oka.
– Tak - odparł krótko.
– Co z nim? - dziewczyna położyła rękę na jego ramieniu.
– Tak sobie
– Powiesz coś więcej na ten temat?
– Nic się nie zmieniło odkąd go widziałaś. No i cały czas pyta o nią. Nie obchodzi go nic innego.
– To było do przewidzenia Ash - powiedziała i zamyśliła się. Irwin wiedział,że wspomina ten koszmarny wieczór podczas,którego wydarzył się wypadek ich przyjaciela. Nadal miała o to do nich żal.
- Ciągle nie mogę uwierzyć,że go przed tym nie powstrzymałeś.
- Więc uważasz,że to moja wina? - zapytał ostro.
Nie odpowiedziała.





hej kochani! Mamy juz 1 rozdział. Mam nadzieje, że sie spodobało i jeżeli możecie dajcie znać w komentarzu co myślicie, to bardzo motywuje do dalszego pisania. 
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania jestem do waszej dyspozycji na twitterze (localhemmo) tak jak i Karolina (richcalum). Przypominam, że jeżeli chcecie być informowani zostawcie swoje usery w komentarzu albo powiadomcie nas o tym na twitterze. 
kolejny rozdział planowany jest na wtorek ;)

18 sierpnia 2014

prolog

   Otworzył oczy i zdezorientowany rozejrzał się dookoła. Leżał na łóżku w jakiejś małej sali pomalowanej na brzydki odcień zieleni. Na krzesłach koło niego siedziały dwie osoby. Nie wiedział kim są. Przez dłuższą chwilę próbował sobie przypomnieć gdzie się znajduję. Na próżno. Znów zaczął się rozglądać dookoła. Chciał się podnieść, ale nagle uświadomił sobie, że jest to niemożliwe. Coraz bardziej zdenerwowany, zorientował się co jest tego przyczyną. Był przypięty różnymi rurkami do jakiegoś sprzętu.  
- Cholera czy ja jestem w szpitalu?
Jego słowa obudziły drzemiącą na krzesłach dwójkę. Otworzyli zaspane oczy, a na ich twarzach odmalowało się bezgraniczne zdumienie. 
- Michael! o moj boże... - pisnęła dziewczyna o kasztanowych włosach, szybko zrywając się z krzesła.
- Clifford, nareszcie! - Blondyn momentalnie znalazł się przy jego łóżku. 
I wtedy go rozpoznał. To przecież Irwin.
Jak się tu znalazłem?
Miałeś wypadek - odparła szybko dziewczyna.
I nagle coś sobie przypomniał. Kłótnia. Wyścig. I to cholernie mocne uderzenie.
Ale co z nią?
Dlaczego jej tu nie ma? - spojrzał na nich z wyczekiwaniem.
Michael w tej chwili liczy się tylko twoje zdrowie.
- Dlaczego jej tu nie ma? - Mike powtórzył pytanie akcentując każde słowo. Ashton i tajemnicza dziewczyna wymienili szybkie spojrzenie.
- Ona nie jest teraz najważniejsza. - Blondyn starał się aby jego głos był jak najbardziej opanowany,
- Powiedz mi do jasnej cholery od jak dawna jej tu nie ma! - Wybuchnął chłopak i zaczął niespokojnie poruszać się na szpitalnym łóżku.
Zapadła chwila ciszy. Michael przyglądał im się coraz bardziej zły.
Wyjechała miesiąc temu - mruknął blondyn. Dziewczyna posłała mu wściekłe spojrzenie. Michael westchnął ciężko.
 Zrobię wszystko, żeby do mnie wróciła.




Hej kochani ;) mam nadzieję, ze prolog wam się spodobał i zachęci do czytania 'Dark Paradise'. Blog jest prowadzony przez dwie osoby. Ja piszę (@localhemmo), a Karolina (@richcalum) zajmuje się grafiką i rzeczami organizacyjnymi, wiec jeżeli macie jakiś problem albo pytanie piszcie do którejś z nas,
Dajcie nam znać w komentarzu czy prolog wam się spodobał, a jeśli chcecie być informowani napiszcie również swoje twitterowe usery.

Myślę, ze pierwszy rozdział będzie pod koniec tygodnia ;)
pats